† Slaves Love †
Przemieszczaliśmy się bardzo powoli, jednakże
sprawnie. Louis wiedział gdzie mamy skręcić co mnie bardzo zaskoczyło. Nie
sądziłam, że zna ten budynek aż tak dobrze. Podczas naszej podróży do zaplecza
baru, które było naszym punktem docelowym zakurzyliśmy się trochę i zmarzliśmy.
Kiedy tam dotarliśmy Louis mnie wyprzedził i wyskoczył pierwszy zwinnie lądując
na podłodze, a później złapał mnie swoimi silnymi rękoma i postawił na ziemi.
Zaczęliśmy się otrzepywać oraz omawiać następne kroki.
- Zayn pewnie jest już na miejscu i zza drzwiami
możemy zastać niezłą rozróbę. - Skupiałam się na tym co mówił oraz próbowałam
wychwycić odgłosy strzelaniny i krzyki lecz docierały do mnie jedynie słowa
piosenki, która aktualnie leciała. – Przydałaby nam się nowa broń, na szczęście
wszędzie są skrytki więc zaraz jakąś zdobędziemy. Kiedy wyjdziemy ukryjemy się
za barem i rozeznamy w sytuacji, a później ruszymy do wyjścia. Mam nadzieję, że
pamiętasz aby się nie zatrzymywać.
- Tak, pamiętam – powiedziałam. Przygryzłam wargę,
gdyż nie chciałam wychodzić bez niego. Czułam, że trudno będzie mi tego dokonać
jeżeli zostaniemy rozdzieleni.
- Świetnie. Chodź teraz po broń. - Ruszyliśmy na
koniec pomieszczenia do lodówek z lodem i butelkami, które zostały wybrane do
chłodzenia się podczas gdy reszta stała na wysokich pułkach.
Louis odsunął jedną z lodówek, za którą był mały
sejf. Otworzył go i wyjął z niego dwa pistolety oraz kastety, którymi łatwo było
poderżnąć gardło ze względu na ich kształt przypominający literę C i albo
półksiężyc. Louis mi o nich opowiadał i kazał poćwiczyć walkę z ich
zastosowaniem na jednych zajęciach. Zabijałam wtedy wypchaną kukłę, a nie
człowieka do czego miało za chwilę dojść kiedy opuszczę z Louisem zaplecze.
Pozbyłam się już uczucia, że zostanę potępiona za
zabicie innego człowieka. Uświadomiłam sobie, że wyrywam chwasty, a nie te
najpiękniejsze kwiaty w ogrodzie. Wyciągnęłam również na wierzch moją odwagę, a
schowałam wyobraźnie, która tworzyła w obliczu zagrożenia różne, straszne
scenariusze. Powodowały one, że wolałam ogarnięta paniką siedzieć skulona w
kącie i czekać na wybawienie. Teraz stałam się swoim własnym wybawieniem i
niosłam je innym ludziom.
Uzbrojeni odwróciliśmy się twarzami w stronę drzwi,
które w tym samym czasie się otworzyły i do środka wpadło dwóch mężczyzn.
Zaczęli strzelać więc szybko z Louisem przylgnęliśmy do półek aby uniknąć
pocisków, które za to trafiały w poustawiane butelki. Szkło leciało w każdą
stronę, a alkohol różnej barwy rozlewał się po podłodze. Kiedy zauważyli, że
zniknęliśmy i marnują tylko naboje przestali strzelać i zaczęli się do nas
zbliżać. Słychać było jedynie pracę zamrażarek, nasze oddechy i kapiące krople
ze skrajów półek. Spojrzałam na Louisa, który miał uniesiony pistolet i pokazał
mi żebym miała dwoje oczu otwarte. Skinęłam potakująco głową i także podniosłam
do klatki piersiowej pistolet, a mój palec wskazujący spoczął na spuście. Potem
zaczął odliczać, wystawił trzy palce i powoli je chował. Kiedy zniknęły
wszystkie dał znak do działania.
Wyszliśmy z ukrycia i od razu pociągnęliśmy za
spust celując w naszych przeciwników. Trafiliśmy ich za pierwszym razem, Louis
jak zawsze idealnie w serce, a ja trochę wyżej w czoło. Upadli z pluskiem na
podłogę zalaną czerwonym winem, z którym zmieszała się później krew. Zabraliśmy
im broń i biegiem pokonaliśmy odległość dzielącą nas od wyjścia. Przed samym przekroczeniem progu poślizgnęłam
się na mokrej podłodze, ale na szczęście Louis zdążył mnie szybko złapać.
Pochyleni podeszliśmy do baru, Louis wychynął zza lady a ja na kuckach
siedziałam obok niego. Wyraźnie słyszałam krzyki ludzi, wystrzały i muzykę na
co przeszedł mnie dreszcz.
- Okej, widzę Zayna – powiedział przenosząc wzrok
z tłumu na mnie. - Również jego ludzi, którzy są wszędzie gdzie nie spojrzysz i
atakują ludzi Benjamina. Wmieszani są w to panikujący cywile no i kilka
martwych ciał na podłodze więc uważaj abyś się nie potknęła kiedy będziesz
uciekać.
- Po czym poznam ludzi, którzy są po tej samej
stronie co my? – zapytałam.
- Po dwóch kolorowych soczewkach w oczach i
neonowych paskach na skórach – odpowiedział uśmiechając się. Musiałam przyznać,
że to dosyć ciekawy pomysł.
- Okej, jeszcze jedno pytanie. Ja, będę uciekać? A
co z tobą?
- Muszę pomóc Zaynowi, nie mogę go tak zostawić.
- Idę w takim razie z tobą – powiedziałam po czym
krzyknęłam przerażona kiedy nagle przerzucono nad barem mężczyznę. Uderzył w
butelki i spadł na podłogę obok nas. Louis ochronił mnie przed odłamkami szkła
zakrywając rękoma po czym spojrzał w oczy trzymając wciąż dłonie na moich ramionach.
- Proszę, chodź raz nie bądź uparta i zrób to o co
cię proszę – powiedział, a następnie wstał i przeskoczył przez bar zostawiając
mnie samą.
Wstałam a moje usta już się otwierały do tego, aby
krzyknąć jego imię ale zaraz się zamknęły gdyż zrozumiałam, że mogę tym zwrócić
na nas uwagę. Zobaczyłam jak znika w tłumie i biegnie do Zayna po czym znowu
ukucnęłam a mój wzrok padł na martwego chłopaka. Na jego widok zrobiło mi się
smutno, ponieważ był z naszej drużyny. Miał pomarańczową i zieloną soczewkę w otwartych
ale bez życia oczach. W dodatku wyglądał na młodego chłopaka, młodszego ode
mnie, chyba zaczynał dopiero szkołę średnią. Zamknęłam mu oczy po czym wstałam
i zaczęłam wchodzić na blat. Kiedy na nim stanęłam zaczęłam szukać w tłumie
Louisa i Zayna.
Nie było łatwo ich znaleźć przez panujący mrok i
wciąż poruszających się ludzi ale w końcu mi się udało. Zgięłam więc kolana aby
zeskoczyć z blatu po czym pobiec w ich kierunku lecz nie zrobiłam tego gdyż z
mojej lewej strony pojawił się jeden z ludzi Benjamina i biegł w moim kierunku
wyciągając broń zza pasa. Zanim udało mu się to zrobić uniosłam swoją i strzeliłam,
ściągnęłam tym na siebie uwagę.
Dwóch ochroniarzy Benjamina zaczęło wdrapywać się
na blat z moich dwóch stron. Poczekałam aż się wyprostują po czym rozłożyłam
ręce i wystrzeliłam z dwóch pistoletów kilka razy póki ich nie zabiłam. Potem
pojawił się trzeci mężczyzna, który złapał mnie za kostki i zrzucił na podłogę.
Ból rozszedł się po moich plecach i głowie, a w oczach pojawiły się czarne
plamki. Zamrugałam kilka razy po czym w ostatniej chwili strzeliłam do niego.
Gdybym tego nie zrobiła na czas, przygniatałby mnie pewnie i okładał pięściami
po twarzy.
Szybko wstałam i zaczęłam przeciskać się przez
tłum do miejsca gdzie zauważyłam wcześniej Louisa i Zayna. Kiedy dzieliły mnie
od nich zaledwie dwa kroki ktoś wpadł na mnie i popchnął w bok.
Uderzyłam o plecy jakiegoś mężczyzny, który odwrócił się do mnie i przyłożył mi
pięść do policzka. Wycelowałam w niego
jednym pistoletem, ale nie udało mi się strzelić bo był ode mnie szybszy i pozbawił
mnie broni wykręcając rękę do tyłu.
- Au.. – jęknęłam.
- Panienki takie jak ty nie powinny używać tych
niebezpiecznych zabawek – powiedział mając usta przy moim uchu. Zabrał mi
obydwa pistolety po czym kopniakiem posłał na podłogę.
Myśląc, że nie mam już żadnej broni i nie stanowię
dla niego zagrożenia odwrócił się do mnie plecami. Zaczął iść przez tłum i
strzelać . Podniosłam się i wyjęłam zza pasa kastet zdmuchując przy okazji
niesforny kosmyk, który wydostał się z mojego kucyka. Następnie zaczęłam biec w
kierunku tego mężczyzny i wskoczyłam mu na plecy.
- Co jest kur… - powiedział zaskoczony. Nie
dokończył jednakże gdyż poderżnęłam mu gardło. Krew trysnęła na moje ręce, a
ciało z ulatującym życiem runęło na podłogę.
Siedząc na plecach mężczyzny wytarłam o jego
czarny garnitur mój nóż po czym sprawdziłam ile zostało nabojów w pistoletach. Jeden
magazynek był już pusty, ale z drugiego pistoletu mogłam oddać jeszcze dwa
strzały. Przeznaczyłam je dla dwóch z pięciu mężczyzn, którzy otaczali Zayna i
Louisa. Szybko i łatwo rozprawili się z trójką, która została po czym podbiegli
do mnie.
- Dzięki za pomoc – powiedział Zayn uśmiechając się
do mnie. Odwzajemniłam gest i także uniosłam kąciki ust do góry po czym spojrzałam
na Louisa, który był przeciwieństwem Zayna. Na jego twarzy wyraźnie malowała
się złość z powodu mojego nieposłuszeństwa i ciągłej obecności w klubie.
- Ciebie naprawdę trzeba złapać za rękę i
wyprowadzić siłą. – Złapał moją zakrwawioną dłoń i pociągnął do wyjścia.
- Nie chciałam później wyprowadzać za rękę ciebie,
martwego – powiedziałam z naciskiem na ostatnie słowo.
- Nigdy mnie nie słuchasz. Lekceważysz to o co cię
proszę.
- Nie prawda! – podniosłam swój ton. Nie miałam
pojęcia co nagle ugryzło Louisa i jego zły humor udzielił się również mi. – Nie
mogłam cię zostawić tak jak ty nie opuściłeś Zayna i poszedłeś mu pomóc.
- Również nigdy we mnie nie wierzysz. Wyszedłbym z
tego – Louis kontynuował wymienianie moich nie istniejących przewinień. Słuchałam
go i wierzyłam w niego ale niepokój o jego życie był po prostu odrobinę silniejszą
emocją. Sam się o mnie bardzo martwił więc czemu nie rozumiał, że i ja boję się
o niego?
- A co z tobą? Zawsze mi powtarzasz, że we mnie
wierzysz ale mam wrażenie, że wcale tak nie jest. – Zatrzymałam się i Louis
również, stanęliśmy naprzeciwko siebie. – Mówiłeś, że to będzie mój sprawdzian.
Myślę, że zabicie ośmiu osób sprawia, że go zdałam. Udowodniłam innym, a przede
wszystkim sobie, że jestem silna. Potrafię zrobić coś więcej oprócz ukrywania
się po kątach i płakania! Powinieneś być ze mnie dumny bo ty mnie wszystkiego
nauczyłeś! Tymczasem masz do mnie pretensje!
- Mam teraz zacząć bić ci brawo, iść po szampana? –
zapytał unosząc brwi. - Obchodzi mnie twoje bezpieczeństwo, a nie liczba osób,
które przez ciebie nie żyją.
- To nie jest najlepszy moment na kłótnię –
odezwał się Zayn a ja uświadomiłam sobie, że to jest nasza druga kłótnia. Oczywiście
bardziej poważna niż ta pierwsza, która odbyła się po naszej randce kiedy dostałam
liścik od Snake’a o porwaniu Vivianne. Jednakże nie sądziłam, że dojdzie kiedykolwiek
między mną, a Louisem do sprzeczki. Nigdy również nie przeszło mi przez myśl
rozstanie z Allanem, ratowanie przyjaciółki i strata ojca. Za każdym razem gdy
rozpoczynała się jakaś dobra chwila tworzyłam w wyobraźni piękny, kolorowy obraz,
który przedstawiał ciąg dalszy i zakończenie. Zapominałam, że istnieją czarne i
szare kredki.
- Nie wtrącaj się, Malik – warknął Louis nie
spuszczając ze mnie wzroku.
- Poważnie, jeżeli zaraz nie przestaniesz się
kłócić z Destiny to koleś za tobą wbije ci nóż w serce – powiedział unosząc
pistolet aby zastrzelić mężczyznę, który zbliżał się do Louisa zza jego
plecami. Jednakże Louis postanowił sam zainterweniować. Natychmiast się odwrócił
i wytrącił sztylet z ręki przeciwnika kopniakiem po czym przyłożył mu kilka
razy w twarz z pięści. Chłopak próbował się bronić ale ostatecznie padł
nieprzytomny na ziemię.
- Ludzie Snake’a – powiedział Louis patrząc na swojego
pokonanego przeciwnika.
- Ale jak to… - wyszeptałam. Jak zawsze na myśl o
Snake’u zrobiło mi się słabo.
- Benjamin musiał wezwać go na pomoc – stwierdził Zayn
patrząc na wejście klubu. Przez główne drzwi wpadało do środka pełno ubranych
na czarno, wytatuowanych nastolatków. Razem z ochroniarzami Benjamina rzucali
się na ludzi Zayna, których liczba błyskawicznie zaczęła maleć.
- Odwrót, uciekajcie, natychmiast! Biegnijcie do
wyjść, koniec z walką! – zaczął wykrzykiwać Zayn, a po chwili został
zaatakowany tak samo jak Louis i ja.
Rzucił się na mnie chłopak o blond włosach ze
sztyletem w dłoni. Uskoczyłam za późno przed jego ciosem i ostrze przecięło mi
skórę na lewym ramieniu. Krew zaczęła spływać mi po ręce, a rana nieprzyjemnie
piec. Zignorowałam go i skupiłam się na obronie gdyż sztylety, miecze i tym
podobne wymagały szybkiej reakcji, odpowiedniego trzymania, stawiania kroków i
kątów padania ciosów. Była to najtrudniejsza broń w opanowaniu i posługiwaniu
się. Radziłam sobie z nią gorzej niż z pistoletem lub łukiem gdzie wystarczyło
jedynie dobrze wycelować więc nie zawsze udawało mi się obronić przed ciosem.
Zostałam ugodzona w obydwa ramiona i prawe biodro. Coraz bardziej doskwierał mi
ból i zmęczenie, opadałam z sił w porównaniu z moim przeciwnikiem.
Widząc, że ma nade mną przewagę postanowił przejść
do zadania ostatniego ciosu. Kopniakiem wytrącił mi kastet z ręki po czym
powalił na ziemie i przystawił sztylet do szyi lecz nie wbił go w moją szyję od
razu. Zbliżył swoją twarz do mojej tak, że czułam jego oddech na policzku po
czym palcami lewej dłoni delikatnie przejechał po mojej twarzy ze złowieszczym
uśmiechem na twarzy. Złapałam jego nadgarstki i jedynie zacisnęłam na nich
swoje dłonie gdyż z jednej strony miałam ochotę się poddać i pozwolić mu się
zabić. Natomiast z drugiej strony, moje waleczne oblicze krzyczało abym
walczyła i nie poddawała się.
- Snake raczej nie będzie zadowolony kiedy się
dowie, że to ja cię zabiłem, a nie on – powiedział. – Nie spodoba się to
również Louisowi. Pewnie się załamie, a przynajmniej ja bym tak zareagował.
Stracić tak ładną dziewczynę… - cmoknął z westchnieniem i pokręcił głową. – Naprawdę
szkoda, ale cóż, za błędy rodziców trzeba płacić.
- O czym ty mówisz? – Z trudem wypowiedziałam te
słowa przez coraz bardziej napierający na moją szyję nóż.
- No tak, nie masz o niczym pojęcia – zaśmiał się.
– Jeżeli istnieje jakiś świat po śmierci i uda ci się trafić do tego samego
miejsce co twojemu ojcu, to może go zapytasz o co mi chodziło.
Nie miałam pojęcia o czym on mówi i uznałam, że
powtarza jakieś kłamstwa, które sprzedał mu Snake. Zdenerwowało mnie to, a
gniew pobudził moją waleczną osobowość. Zacisnęłam powieki i wydobyłam z siebie
resztkę sił i odepchnęłam przed siebie ręce chłopaka. Nóż wbił się w gardło
lecz nie moje tylko blondyna. Jego oczy rozszerzyły się, usta otworzyły a z rany
poleciała ciepła krew i ubrudziła mi ręce, szyję i brodę oraz zaczęła wsiąkać w
koszulkę.
- Destiny?! – usłyszałam głos Louisa i poczułam
ulgę, że i jemu udało się przeżyć starcie z jego własnym przeciwnikiem. Wyciągnęłam
do niego rękę spod martwego już ciała chłopaka by dać mu znać, że żyję. Zauważając
moją dłoń od razu zrzucił ze mnie ciało chłopaka i pomógł mi wstać. Oparłam się
o jego ramię gdyż nogi miałam jak z waty, brakowało mi sił.
- Musimy uciekać, Destiny – poinformował mnie. - Wytrzymaj
jeszcze trochę i mocno trzymaj mnie za rękę kiedy będziemy biec.
- Okej – pokiwałam głową. Louis złapał mnie za
rękę a ja wykrzesałam ostatnie iskry energii. Zaczęliśmy biec przeskakując co
jakiś czas przez zwłoki aż w końcu wybiegliśmy tego przeklętego klubu.
Zapadła już noc, powietrze stało się chłodne, a
dookoła nie było widać ani jednej osoby chętnej na zabawę, wszyscy stąd uciekali.
Louis podbiegł do jednego z wielu samochodów, które stały na ulicy i miały na
drzwiach namalowaną neonową literę „Z”. Otworzył przede mną drzwi na tylne siedzenia
i pomógł wsiąść do środka a po chwili usiadł obok mnie. Chciałam go zapytać kto
w takim razie będzie prowadził, ale nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć drzwi od
strony kierowcy otworzyły się i do samochodu wsiadł Zayn. Odpalił silnik i z
piskiem opon odjechał w stronę Pająka.
~†~
~†~
Jak zawsze super rozdział czekam na next i pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSłyszałyście juź o śmierci mamy Louis'a. Popłakałam się jak się dowiedziałam kobieta osierociła siódemkę wspaniałych dzieci i jednego wnuka. Cały czas nie mogę w to uwierzyć. Bardzo współczuję Louis'owi i mam nadzieję że nie zrobi nic głupiego i będzie silny.- Natalia
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że jestem odrobinę zaskoczona, że pojawił się rozdział ponieważ nie dostałam powiadomienia ;(
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle niesamowity, nic dodać nic ująć :) Czekam na więcej i życzę dużo weny
opowiadania-deszczem-pisane.blogspot.com
Naprawdę? Bardzo cię przepraszam w takim razie! Wydawało mi się, że to zrobiłam ale ostatnio przechodzę przez ciężki okres w życiu, jestem zabiegana i nie ogarniam trochę co się dookoła mnie dzieje. Przepraszam jeszcze raz i zapraszam na rozdział 10! ♥
Usuń